sobota, 10 stycznia 2015

Rozpacz

Wołanie rozpaczy jednego z motorniczych. Niech ktoś wreszcie usłyszy / przeczyta to, że jesteśmy przepracowani, a długie zmiany nie wpływają dobrze na bezpieczeństwo.
Tekst zamieszczony za zgodą autora.

Wczoraj wracałem ok. 23:40 na zakład z Wyścigów. Co za tępy f... wymyślił te zjazdy, to osobna sprawa - 15 minut postoju tylko po to, żebym nie zdążył na nocny. Ale nic.
Zjeżdżam, a tu za Bukowińska śmietnik stoi na torowisku Taki normalny śmietnik typu "zgniła zieleń". Na prawej szynie stał, ale to wystarczyło.
9 godzina pracy na linii 35. Mam już wszystkiego dość - rąbnęło jak cholera. Nie zauważyłem na czas...
Zgłosiłem, wróciłem na zakład. Myślałem, że to koniec sprawy. GDZIE TAM!
Mistrz z szyderczym uśmiechem stwierdził że to moja wina. Spoko, taką ma robotę, nie mam do niego żalu. Mówi, ze przeszkoda stała (w sensie, że stacjonarna / nieruszalna). Jaka ona kuchnia stała, nie wiem? Znaczy dospawali to gówno do toru? I skąd ono się tam wzięło w pierwszym ustępie?
Pojawiło się standardowe piardu-piardu o człowieku na torach i czy jego tez bym rozjechał?
Szczerze?
Tak, bym rozjechałbym. Nie z przyjemności, nie z chorej żądzy mordu czy zemsty.
ZE ZMĘCZENIA, KURWA!!!
Przyjechał nadzór. Powiedzieli, co powiedzieć musieli. Nieoficjalnie pogadaliśmy nieco inaczej, ale co to zmieni?
On mnie rozumie, on wie, on musi. Jak za najlepszych lat stalinizmu - my rozumiemy, Towarzyszu, ale wiecie... Rozstrzelać!
Do nich też nie mam żalu - albo oni, albo ja. Chłopaki nie mają wyboru.
Żal mam do tego kurewskiego systemu, który pozwala robić z nami co chcą.
Żal mam do tego, że jak potrzeba to dzwoni się do mnie od rana do nocy, wsadza na wóz 8 godzin zamiast 4, mówiąc że ciut dłuższy, wrabia w dni, gdy umówiłem się z dzieckiem na wycieczkę itd.
Żal mam, bo jak trzeba to po 9 dni z rzędu robiłem i system to przepuszczał.
Ale jak jakiś fiut kładzie coś na torach w środku nocy i UBEZPIECZONY wóz zostaje w wyniku tego lekko uszkodzony, to kto odpowiada?! Kto?
Ja. Bo tak.

Dodam tylko, że linia 35 jest wybitnie męcząca, bo zalicza wszystkie najbardziej zakorkowane fragmenty miasta - Puławska, Centrum, pl. Bankowy, Stawki, okolice Arkadii.
Do tego dochodzą tłumy ludzi, a rozkład wymaga miejscami napędu rakietowego.

A u mnie w nowym roku zwolnienie. Siedzę i dochodzę do siebie.
Nagrodę motorniczego roku szlag trafił. Pewnie niektórym jest to na rękę, a inni się z tego cieszą.

Niech ktoś wreszcie zrobi coś z tym chorymi godzinami pracy, bo tak się nie da funkcjonować.
To nie jest praca za biurkiem.

piątek, 14 listopada 2014

Riposta

Po przeczytaniu niektórych komentarzy do ostatniego wpisu straciłem wszelkie złudzenia.
Zrozumiałem też, z czego wynika specyfika relacji między Zarządem, a Związkami Zawodowymi.
Teraz już wiem dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Starałem się do tej pory nie robić wycieczek osobistych i tego się będę trzymał.
W pierwszej chwili chciałem zrobić epicki wpis, w którym przedstawiłbym sceny rodem z horrorów, filmów szpiegowskich z domieszką science fiction (nie zapominając o tramwajach), ale doszedłem do wniosku, że ktoś może coś znowu opacznie zrozumieć.
Dlatego musicie się zadowolić reklamą napoju.
N razie zawieszam działalność blogową. Szkoda mi nerwów.
Bo Polak to nawet porażki zazdrości.

Szacunek.


czwartek, 13 listopada 2014

Władza

Władza. Władza nigdy się nie zmienia (to taka parafraza dla miłośników gier komputerowych).
Za to może zmienić ludzi. Tak używających jej, jak i tych, na których jest używana.
Trzeba tylko robić to z głową.

Jest takie kontrowersyjne miejsce w Warszawie.
Trudne głównie dla motorowych, ze względu na pobłażliwość władz w stosunku do gapowatych kierowców.
Chodzi o skręt w lewo przy Ratuszowej (lub przy ZOO, jak kto woli) w kierunku dworca Wileńskiego.
W sumie to tego skrętu tam nie ma i w tym cały jest ambaras.
Wielu automobilistów jeździ na pamięć i zapomina zerknąć od czasu do czasu na znaki.
A stoi tam jak wół taki o:


Sytuacja z lotu motorowego wygląda tak:

fot. Jacek Król

Dzisiaj też trafił się taki zawodnik, a że wyjątkowo dobrze mi się jeździło na linii 23 (brygada 08), to stwierdziłem, że nie ma co mitrężyć czasu i cyklu świetlnego.
Założyłem moją czapeczkę z daszkiem i ubrany w uniform motorowego wyskoczyłem z wozu.
Podszedłem do jegomościa i zastukałem w szybkę.
- Dzień dobry panie kierowco - zagaiłem tonem nie znoszącym sprzeciwu - Proszę natychmiast opuścić ten pas. Tu jest zakaz skrętu w lewo.
- O matko! Przepraszam panie władzo. Już zjeżdżam. Nie widziałem.
I zjechał.
Super.
Wróciłem do kabiny i nienerwowo pokonałem skrzyżowanie na swoim świetle bez strat czasowych.
Wystarczyłoby postawić tam jednego stójkowego i problem by się rozwiązał.
A pieniądze z mandatów byłyby jak znalazł dla niedofinansowanej policji.

Ktoś tu gra w WoW?
Wiecie, nowy dodatek wyszedł. Idę się odstresować.

środa, 12 listopada 2014

Dzień Niepunktualności

Zima co roku zaskakuje drogowców, a dzień 11 listopada to samo robi z ZTM.
Jednak nie ma co ronić łez gdy burdel płonie.
Było, minęło i odeszło w zapomnienie.
Wnioski i tak nie zostaną wyciągnięte. Za rok ponownie będziemy jeździć jak kot z pęcherzem lub będzie nami miotać jak szatan.
A szatan miota tak:


Na szczęście tramwaje się nie przewracały, ale i tak było zajebiście.
Dzień zleciał jak z bicza by ktoś strzelił.
No i dobrze, bo kociokwiku dostawali wszyscy z przepracowania.
Szczerze współczuję dyspozytorom i ekspedytorom. Oni naprawdę mieli urwanie głowy.
Byłem osobiście naocznym świadkiem, gdy podchmielony mocno napojami wyskokowymi osobnik próbował wdać się w spór ręczno - przepychankowy z grupą motorowych.
Jednak opanowanie i doświadczenie nabyte w podobnych sytuacjach pozwoliło nam nie dopuścić do sporu zbiorowego.
Pijany jegomość oddalił się niepocieszony, gdy został poinformowany o cenie pobytu w hotelu na ulicy Kolskiej.
Najlepsze jest to, że sygnał wzywania policji nie zrobił na nim większego wrażenia.
Jednak pieniądze potrafią dużo zmienić.

Ale były również miłe akcenty.
Najmilszym jaki ostatnio zanotowałem w Tramwajach Warszawskich był nowy system wyświetlania informacji o punktualności. Dla motorowych to jedna z najważniejszych wiadomości.
Dzięki nim wiemy, jak rozplanować trasę, bo w odróżnieniu od zwykłych kierowców, my musimy planować drogę na kilku przystanków do przodu.
Już klaruję o co mi się rozchodzi. Tylko znajdę zdjęcie.

O. Jest.

Dla mniej zorientowanych w temacie.
Chodzi o to, że drzewiej wyświetlała się tylko godzina (w lewym rogu) i minuty opóźnienia / przyśpieszenia (w prawym rogu).
Teraz dodano nazwę następnego przystanku i godzinę (z minutami) punktualnego odjazdu z tegoż.
Dzięki temu jesteśmy lepiej zorientowani w czasie.
Drobnostka, a jakże pomocna.
BRAWO! Sława i Chwała dla osoby, która przeforsowała to udogodnienie.
Związki Zawodowe od dawna prokurowały pisma w tej sprawie. Widziałem nawet projekty, ale wdrożenie tego rozwiązania przeciągało się niemożliwie.

I tym optymistycznym akcentem kończę środowy poranek. Idę się byczyć, bo po ostatnich dniach samopoczucie mocno siadło na zadzie. Co prawda w jeden dzień go nie podniosę do pozycji stojącej, ale może uda mi się osiągnąć pozycję pół klęczącą.

środa, 29 października 2014

Fajtłapa

Dzisiaj środa, czyli dla mnie niedziela. Znaczy dzień wolny.
I bardzo dobrze. Czułem przez skórę, że ten miesiąc nie może się skończyć dobrze.
Rozkłady niedopasowane do warunków drogowych doprowadziły w końcu do bardzo poważnego zdarzenia, a ostatnie dni obfitowały w kolizje, potrącenia i zatrzymania. O zapadnięciu się torowiska nawet nie będę wspominał.
Oczywiście nie jest to tylko wina rozkładów, bo jak wiecie kartka papieru sama w sobie krzywdy zrobić nie może, lecz gdy połączymy ją z czynnikiem ludzkim, to zaczynają dziać się cuda.

Tym razem doszło do mega karambolu przy kinie Femina.
Można by pomyśleć, że to jest nie do pomyślenia, bo przecież jakże to tak.
Ano można. Chwila nieuwagi, zmęczenie dziesięciogodzinnymi zmianami, brak normalnego snu i poczucie, że wszystko robisz źle (chociaż bardzo się starasz).
I BUM. (nie chodzi tu o środek przeciwbólowy).
Jedno, złe przełożenie zwrotnicy.


źródło: http://oognet.pl

Niedawno dostałem linię 9. Wcześniej nie miałem przyjemności jej obsługiwać, a jak wiadomo za pierwszym razem zawsze jeździ się kiepsko. Do tego doszła wszechobecna mgła (ani chybi spisek), która ograniczała widoczność znacznie. No i na pętlę Gocławek  dotarłem z opóźnieniem 9 minut.
Swojego czasu podjąłem decyzję, że będę jeździł zgodnie z przepisami.
Zwyczajnie ustawiłem sobie priorytety w pracy.

1. Bezpieczeństwo moje i pasażerów.
2. Przepisy ruchu drogowego.
3. Rozkład jazdy.

I tego się trzymam.
Fakt - jeżdżę czasami opóźniony, ale do domu wracam mniej wyprany psychicznie niż kiedyś.
Bywa, że da się realizować rozkład, ale są takie linie, że nie ma bata, żebyś nawet ten bat z piasku ukręcił.
Takie właśnie sytuacje dotyczą linii kursujących ulicą Targową, czyli nowym odcinkiem przywróconym do ruchu po latach dłubania i kopania.
Motorowi się stresują, gonią, śpieszą, denerwują i ogólnie nie jest fajnie.
A ja cały czas powtarzam - jedź spokojnie, jedź ostrożnie. Nie przejmuj się rozkładem. Firma sobie poradzi.
Ty masz bezpiecznie dowieźć pasażerów i siebie z krańca na kraniec.
Ktoś chce kupić bilet? Nie odjeżdżaj. Sprzedaj bilet, a dopiero potem rusz z przystanku.
W karcie odpisz powód opóźnienia "sprzedaż biletów". Niech firma wie, że ten handel rujnuje punktualność.
Jeżeli będziesz gnał na złamanie karku i łamał przepisy, to może i dojedziesz o czasie, ale firma będzie święcie przekonana, że rozkład jest rozpisany prawidłowo.
Przecież zdążyłeś.

Niestety nie z każdym motorowym da się o tym porozmawiać.
Sam byłem świadkiem, jak jeden, który mówił że jeździ zgodnie z przepisami był zakrzyczany przez inną motorową, która darła się, że ona BĘDZIE zapierdalać, że BĘDZIE sprzedawać bilety w ruchu, a on pewnie nie ma jaj, bo żeby prowadzić tramwaj to trzeba mieć jaja.

Fakt. Trzeba mieć i to z kamienia. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która jest nieodzowna przy prowadzeniu składu.
Mózg.
Samymi jajami tramwaju nie poprowadzisz.

O mnie pewien ekspedytor mówił, że jestem fajtłapa, bo się nie wyrabiam (oczywiście za plecami, bo w oczy mi tego nie powiedział).
W sukurs o dziwo przyszedł mi jeden z "szybkich" motorowych.
Lekko naskoczył na gościa, że nie godzi się tak mówić o ludziach, którzy chcą dobrze wykonywać swój zawód i wozić pasażerów zgodnie z zasadami ruchu.
Chwała mu i sława za te słowa.
Może kiedyś zmieni się mentalność niektórych pracowników i wszyscy zaczniemy jeździć tak, jak się jeździ w Europie.

A miało być o Związkach Zawodowych.
No bo się zapisałem do ZZPR i nawet mam być przedstawicielem tegoż związku na zajezdni Wola.
Zobaczymy co kot przyniesie.
Więcej w tym temacie następnym razem.

piątek, 24 października 2014

Zmiany, zmiany, zmiany.

W głowie ciągle widzę sceny z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", czy "Nie lubię poniedziałków".
O filmie "Miś" nawet nie będę wspominał.
Powiem tylko jedno, a będą to dwa słowa - przyszło nam żyć w ciekawych czasach.
Przynajmniej jeżeli chodzi o Tramwaje Warszawskie.

Zmienia się miasto, zmieniają się linie tramwajowe, zmieniają się rozjazdy, przystanki i tylko chaos pozostaje ten sam.
Czasami wystarczy, że jedna linia zmieni trasę, a ludzie wpadają w popłoch i biegają jak kot z pęcherzem (pewnie chodzi o pęcherz na łapce) próbując dociec, gdzie dokładnie dany tramwaj jedzie.
A teraz nie dość, że zmianie ulegną trasy, to dojdzie jeszcze kilka nowych numerków.
Na ten przykład pojawi się linia 13.
Oj będzie się działo. Prawie jak na Przystanku Woodstock.

Sam trochę w nerwach chodzę, bo nasza zajezdnia dostała właśnie linię 13. Ostatni raz na pętli Kawęczyńska byłem w trakcie robienia kursu na motorowego, a to i tak tylko w przelocie.
Na szczęście od czego dobrzy kumple.
Zawsze powtarzam, że trzeba znać wszystkich. Nigdy nie wiadomo, kiedy znajomości mogą się przydać (takie zboczenie zawodowe z dawnych lat).
Tym razem nieoceniony okazał się Jacek Król (zgodził się na wymienienie z imienia i nazwiska).
Poprzednio, gdy dostałem tramwaj, który kończył trasę na Mokotowie bardzo pomógł mi Tomek Radomski, z którym o umówionej wcześniej godzinie w dzień wolny pojechałem oglądać układy zwrotnic na zajezdni R3.
To się nazywa koleżeństwo. Niezależnie z jakiej zajezdni jesteśmy - nadal pozostajemy kumplami.
Pozwolę sobie zatem umieścić kilka ciepłych słów od Jacka dla motorowych, którzy nie pamiętają jak się tę nieszczęsną Kawęczyńską pętlę zalicza.

Wiem, że Wola nie zna dokładnie północnopraskich okolic (nie licząc Czynszowej), więc postanowiłem ułatwić Ci pierwszy kurs.
Jadąc w stronę Bazyliki masz ograniczenie prędkości do 15 km/h wzdłuż muru zajezdni.
To jest odcinek pomiarowy, więc widać każde przekroczenie prędkości.
Na Kawęczyńskiej, przy bramie wjazdowej na R2 jest podwójna zwrotnica.
Jest tam Z STOP, ale i tak masz tam przystanek Wojnicka. Układ jest jak przy Metro Marymont.

Żeby pojechać prosto daj zwrotnicę na lewo. Na pętli - zwrotnica w prawo.
Na Kawęczyńskiej jest ograniczenie do 30 km/h. Bywa, że Nadzór Ruchu stoi z radarem.

Jadąc z powrotem za przystankiem Wojnicka jest ręczna zwrotnica.
Trzeba tam uważać, bo jest używana przy zjeżdżaniu na zakład.
Już na Kijowskiej, przed przystankiem Dw. Wschodni Kijowska jest znak Z STOP (przed zjazdem na żeberko). Trzeba się tam bezwzględnie zatrzymać, bo jakiś ch... (uprzejmy donosiciel - społecznik) filmuje tramwaje z długiego bloku (zwanego długasem) i wysyła filmy do Tramwajów Warszawskich.
Dzięki temu od pewnego czasu stoi tam w krzakach NR i pilni obserwuje.
Wielu motorowych poczuło na własnym portfelu skutki braku zatrzymania się przed Z STOP.

I jeszcze jedno.
Jeżeli ruszysz z Bazyliki równo o czasie to pamiętaj, że pierwsze trzy przystanki będziesz jechał zgodnie z rozkładem, ale stracisz punktualność gdy zatrzymasz się na znaku Z STOP przy skrzyżowaniu Kijowskiej i Targowej.
Pamiętaj, że nie możesz ruszyć 30 sekund przed czasem wyjeżdżając z pętli, więc nawet tego nie próbuj.

Na dzisiaj tyle.
W kolejny, wolny dzień skrobnę małe co nieco.
Będzie o Związku Zawodowym ZZRP.
 

niedziela, 10 sierpnia 2014

Linia T

Po tygodniu psujących się tramwajów, kolizji i innych dziwnych sytuacji, przeznaczenie rzuciło mnie na trasę tramwaju linii T.

Na początku podchodziłem do niego jak pies do jeża, ale okazało się, że Duch Maszyny jest w nim silny i całkiem dobrze się dogadujemy.
Co prawda pod koniec kursu staruszkowi puściły lekko hamulce, ale doświadczenie zdobyte na zajezdni R4 pozwoliło mi zapanować na maszyną i zatrzymać wóz bezpiecznie, chociaż z lekkim szarpnięciem.
Po szybkim resecie mogliśmy dokończyć przygodę z tramwajem, w którym nie tylko dusza grała, ale dodatkowo muzyka sączyła się przez głośniki.
Dodam, że w środku znajduje się pianino. Trochę się oszukałem sprawdzając, bo okazało się, iż nie jest ono prawdziwe. Znaczy jest, bo można na nim grać, ale do prawdziwego pianina trochę mu brakuje (głównie strun w pudle). Instrument okazał się być zwykłym syntezatorem firmy Korg.
W sumie dzięki temu można go bez problemu podłączyć pod wzmacniacz, ale jednak co stare pianino, to stare pianino.

Sama jazda sprawiała mi wiele radości. Nie dość, że nie byłem popędzany przez wskazania infotronu, to jeszcze nie musiałem się zatrzymywać na każdym przystanku.
Już tłumaczę w czym rzecz.
Ten tramwaj ma ograniczoną liczbę miejsc, a jest ich 28.
Wszystkie siedzące.
Nie ma opcji stania (chociaż zdarzały się indywidua, które lekce sobie ważyły uwagi konduktora).
Aha! Bo jeździł ze mną prawdziwy konduktor. Taki co to bilety sprawdza i je dziurkuje dziurkaczem (firmowym, żeby nie było) i ma plakietkę i w ogóle.
Przy każdej okazji pytał pasażerów gdzie jadą, gdzie chcą wysiąść i ogólnie był miły w trzech językach.
Pozyskiwanie tego typu informacji było bardzo ważne (żeby nie powiedzieć kluczowe), bo z powodu ograniczonej liczby miejsc, przy pełnej obsadzie pasażerskiej po prostu nie zatrzymywaliśmy się na wszystkich przystankach.
Wystarczyła jednak lekka sugestia pasażera, aby magiczny tramwaj linii T zatrzymał się we wskazanym miejscu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (o ile oczywiście to miejsce było przystankiem tramwajowym).

Jeszcze nigdy nie usłyszałem tylu miłych słów wypowiedzianych przez pasażerów.
Każdy (no, prawie każdy) wysiadający używał magicznych haseł typu "dziękuję" czy "do widzenia" (dlatego sam tramwaj wydawał się być jakby z innej bajki).
To pewnie dlatego, że kabina motorniczego nie była odgrodzona od przedziału, a sam kierujący nie był zestresowany uciekającymi minutami (brak infotronu, o którym wcześniej wspomniałem).
Był czas i na wymianę uprzejmości i na pokazanie kilku tramwajowych tajników i nawet naukę przekładania zwrotnicy przeprowadzonej pod czujnym wzrokiem moim i konduktora.
Nauki pobierał młody padawan z Niemiec w wieku wczesno podstawówkowym.

Ogólnie z trasy wróciłem zmordowany jak wół pociągowy (albo jak kto woli - koń tramwajowy), ale zadowolony.
Kumple straszyli, że w kabinie jest mało miejsca, ale nie było tragicznie. Pewnie gdybym jeździł tym wozem codziennie, to kolana wysiadłyby mi po miesiącu, ale gdy takie cacko trafia się raz od wielkiego dzwonu, to da się przeżyć.
Kiedyś, gdy jeszcze nie było infotronów mierzących czas na każdym przystanku, musiało się jeździć dużo lepiej.

Pozdrowienia dla konduktorów Krzysztofa i Wojciecha, którzy dotrzymywali mi towarzystwa.